-Ale wielka!
Mała biegnie prosto w stronę schodów świątyni. Ciekawe, co takiego powie o niej Rada. Czuję powiew wiatru i patrze w stronę apartamentów senackich. Padme. Jest gdzieś tam. Chyba o tej porze ma zebranie. Nie mogę się doczekać gdy znów ją przytulę, dotknę jej skóry, jej włosów, poczuję ten uspokajający, cudowny zapach. Tak pachnie dom. Wzdycham ciężko. Jeśli zaraz mam się spotkać z Radą Jedi, to muszę chociaż na chwile o niej zapomnieć.
-Beli nie tak szybko! Do chwili oddania cie Radzie opiekuje się tobą, a uwierz mi nie chcę cię przyprowadzić połamanej i z krwawiącym nosem!
Patrzę na nią z dezaprobatą. Jejku, ta wojna tak mnie postarza, że nie rozumiem już dzieci, a zaczynam zachowywać się jak stary mistrz.Nie no, mam przecież dopiero 22 lata! Coś trzeba z tym zrobić. Chyba mam pomysł.
-Albo wiesz co? -mała patrzy na mnie podejrzliwie - Kto ostatni przy bramie, ten stara bantha.
Beli zaczyna piszczeć i biegnie w górę schodów. Po co się spieszyć. Idę spacerkiem, a i tak wygram. Ale wtedy ona będzie smutna. No a przecież coś sobie obiecałem. Okej, jestem bardzo podatny na pochopne działania pod wpływem uroku małych dzieci. Oho, Beli pokonuje ostatnie stopnie czas pobiegać. To takie proste, choć kiedyś wydawało się niewykonalne, żeby kilkaset metrów pokonać w trzy sekundy. Biorę ją na ręce, i biegnę do drzwi.
-No i mamy remis!
-Czyli nikt nie jest starą banthą!
Dziewczynka chichocze. Ten dźwięk jest na prawdę cudowny. Jakby to było słyszeć go codziennie? Chwila o czym ja myślę? Jestem Jedi i dzieci nie wchodzą w grę. Ale czy czuję się Jedi? Czy potrafię się wyrzekać emocji?
-Mistrzu Skywalker, dobrze cię widzieć - O nie. naszą zabawę widziała mistrzyni Che. Ale mi się dostanie. Ej, ej czy mi się tylko wydaje czy ona się uśmiecha? Ona na prawdę potrafi się uśmiechnąć, a to dziwne. Ale czy ona śmieje się dlatego że... no tak, ja sam uśmiecham się jak wariat. Stawiam małą z powrotem na ziemi.
-Witaj, Mistrzyni. Czy coś się stało? -pytam
-Na szczęście nic czym musiałbyś się niepokoić. Chciałabym obejrzeć twoją rękę. Nie było cię trzy miesiące a wiesz, że zwłaszcza teraz chcemy uniknąć kłopotów.
-Zgoda. -burczę w odpowiedzi. Fakt, to nie było zbyt miłe, ale po co ona czepia sie mojej ręki? - Odprowadzę tylko rekrutkę Beli Ossu na posiedzenie Rady i zjawię się u ciebie.
-Będę cię oczekiwać w szpitalu- mówi. Oboje skłaniamy głowy, i każde z nas idzie w swoja stronę.
-Mam wrażenie, że jej nie lubisz- odzywa się cichutki głos za moimi plecami. Odwracam się. Beli patrzy na mnie wielkimi, błękitnymi oczami. -Te wszystkie uprzejmości były sztuczne.
Skąd ona to wie? Świetnie odczytuje emocje.
-To typowe. Musimy okazywać sobie wzajemny szacunek. A teraz chodź, bo się spóźnimy.
**********
Stoimy przed wejściem do sali posiedzeń Rady. Ona bardzo zestresowana. Ja myślący tylko o mojej najukochańszej.
-Nie martw się. Zadadzą ci kilka pytań, zrobią kilka testów i po sprawie- Dobrze, że ona nie wie jak ja się czułem, gdy pierwszy raz stanąłem przed Mistrzami
-A jeśli już się nie zobaczymy?- W jej oczach widać smutek.
-Zobaczymy się, obiecuję.
W tym momencie otwierają się drzwi sygnalizując,że Beli ma wejść.
-Nie powinieneś składać obietnic, których nie możesz dotrzymać.-szepcze. Hej chwila! Przecież to słowa mojego mistrza.
-Ja po prostu mam nadzieję. -Mówię do Beli, gdy zamykają się za nią drzwi.
**********
-Anakinie z twoja ręką wszystko w porządku- mówi mistrzyni Che. No oczywiście! Co niby miałoby być nie w porządku. -Ta mała...gdzie ją znalazłeś?
-Na statku, którym tu wróciłem- odpowiadam - To nie był przypadek, to wola Mocy.
-Bardzo do ciebie podobna.
Co? To że mamy takie same oczy nie świadczy o podobieństwie.
-Nie zauważyłem. Czy mogę już iść? Jestem zmęczony i chciałbym odpocząć po podróży.
-Oczywiście.
Mistrzyni nie protestuje. Wstaję z łóżka, ubieram się i zbieram moje rzeczy. Padme, Padme! Nareszcie! Już zaraz tam będę. Idę do wyjścia najszybszym, nie wyglądającym podejrzanie krokiem.
-Anakinie! - Obracam się zdziwiony.
-Tak, Mistrzyni?
-Przy najbliższej okazji powiem Mistrzowi Kiiirta, że następne poszukiwania opiekunki dla młodych rekrutów ma zacząć od ciebie.
Oboje się śmiejemy. Żegnam ją i opuszczam szpital. Całą resztę drogi do dzielnicy senackiej pokonuję biegiem. Jednym długim skokiem ląduję na balkonie tak dobrze znanego mi apartamentu. Jest tutaj. Siedzi na kanapie i ...płacze?! O nie! Coś musiało się stać! Szybkim krokiem wbiegam do środka i przytulam ją. Oboje trwamy tak chyba całą wieczność. Nie mogę się nią nacieszyć. Jest taka cudowna. Taka śliczna!
-Kochanie co się stało? Powiedz. Pomogę ci. Każde twoje zmartwienie jest też moim zmartwieniem. Tylko powiedz o co chodzi. Proszę.
Patrzy na mnie chwilę, a w jej oczach widzę radość pomieszaną z przerażeniem. Po chwili bierze głębszy oddech i zaczyna mówić.
- Ja nie wiem jak ci to powiedzieć, ja nie...nie potrafię ja. Anakinie, będziemy mieli dziecko.
________________________________________________________________
Mam nadzięję, że rozdział się podobał :) Jeśli tak napiszcie w komentarzach.
~Ms.Skywalker
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz